To nie jest ramen z moich snów.
Przychodzisz, siadasz, dostajesz menu i… wypełniasz. Do karty wręczają Ci ołówek, którym zaznaczasz, co chcesz zamówić. W ofercie 4 rameny – 3 podawane dzień w dzień i 1 zmieniający się w zależności od dnia. Każdą z zup możesz zamówić w dwóch rozmiarach i domówić do niej po 3 dodatki. Ba, możesz więcej, ale wtedy jednak musisz dopłacić.
Zobacz vlog z PANda Ramen i zasubskrybuj mój kanał na YouTubie
Ale wiecie co? Lepiej chyba żadnych składników nie dobierać, bo już w podstawowych wersjach jest ich sporo. PANda na wypasie (19/29 PLN) to poza bulionem wołowo-wieprzowym i makaronem boczek chashu, szarpana wieprzowina, jajo, kapusta i kiełki fasoli mung. Naprawdę wystarczająco.
Ja jednak nie znam umiaru i do powyższego ramenu zamawiam jeszcze tykwę, tofu i daikon, czyli japońską rzepę. Dzieje się więc dużo i jak na mój gust za wiele. Fajna jest różnorodność, ale kiedy mózg nie potrafi jej ogarnąć, to jednak oznacza, że przesadziliśmy.
I w sumie z tym napaćkaniem tak wielu składników w misce nie byłoby problemu, gdyby podstawy ramenu się zgadzały. Mam jednak jakieś „ale” i do makaronu, i do bulionu.
Wywar to takie bardzo nudne shoyu – klarowny, słony od sosu sojowego i dość tłusty od użytego mięcha. Jak dla mnie trochę za płaski. Generalnie wolę rameny oparte na bardziej sezamowych i mętnych bulionach, ale dobrym shoyu też nie pogardzę. To smaczne nie było.
Makaron aż tak mi nie wadził – ot, na mój gust ciut za sprężysty. Nie wiedziałem w sumie, że tak się da.
W kategorii „azjatycka zupa na kaca” PANda wypada naprawdę super. Kiedy jednak nazwiemy rzeczy po imieniu i porównamy z innym ramenami sprzedawanymi w Polsce – czy tymi z Poznania, czy tymi z Warszawy – to wrocławski lokal wypada niestety przeciętnie. Możliwe, że na Dolnym Śląsku nie ma nic lepszego, ale jak przyjeżdżacie z któregoś z ww. miast, to możecie sobie wizytę w tym miejscu odpuścić.
Lokalizacja: Białoskórnicza 17/18, Wrocław | fanpage
zakres cen: 20-30 PLN